Strona:PL Friedrich Schiller - Zbójcy.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

krokiem. Udręczaj mię, gdy dzień się zbudzi, nie odstępuj, gdy noc zapadnie, we snach mię udręczaj — tylko na tę jedyną rozkosz nie syp swojej trucizny! stojąc przy drzwiach. Co się ze mną dzieje? Co to jest, Moor? Bądź mężem! Drżenia śmierci — przeczucie okropności! Wchodzi.

SCENA DRUGA.
Sala z obrazami familijnymi.
Karol. Amalia wchodzi.

Amalia. I jesteś hrabia pewny, że między tymi obrazami jego wizerunek poznasz?
Karol. Niezawodnie. Jego wizerunek zawsze żył we mnie. Oglądając obrazy. To nie ten.
Amalia. Nie. — To ojciec rodu hrabiów tego domu; szlachectwo otrzymał od Barbarossy, któremu służył na wojnie przeciw rozbójnikom morskim.
Karol. I to nie ten — i ten nie — ani tamten — niema go między tymi.
Amalia. Jakto? Przypatrz się lepiej! Sądziłam, że hrabia go znałeś.
Karol. Lepiej nie znam ojca swojego! Tu brakuje łagodnego na ustach uśmiechu, po którym między tysiącem poznaćby go można — to nie on.
Amalia. Zdziwiona jestem. Jakto po ośmnastu latach niewidzenia, i jeszcze...