Strona:PL Friedrich Schiller - Zbójcy.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

śnieć, pójść w zapomnienie — gdy tymczasem sława tej wszechwiedzącej głowy miała przelatywać od bieguna do bieguna. Oh! z pokornie złożonemi rękami dziękuję wam, niebiosa: że ten zimny, suchy, drewniany Franciszek nie jest podobny do tamtego!
Moor. Przebacz mi, dziecię moje! Nie żal się na ojca w swoich widokach zawiedzionego. Bóg przez Karola łzy mi przysyła, przez ciebie, Franciszku, otrze oczy moje!
Franciszek. Tak, mój ojcze! Z twoich ócz on te łzy osuszy. Twój Franciszek da życie swoje, żeby żywot twój przedłużyć. Życie twoje będzie mi wyrocznią, której ja rady zasięgnę, nim jaki czyn rozpocznę. Ono mi będzie źwierciadłem, w którem wszystko oglądać będę. Niema tak świętego obowiązku, którego nie złamię, jeśli na tem bezpieczeństwo życia twego spoczywać będzie. Wierzysz mi, ojcze?
Moor. Masz, synu, obowiązki wielkie do spełnienia. Tymczasem Bóg cię błogosław za to, czem dla mnie byłeś i czem będziesz jeszcze.
Franciszek. Powiedz mi, ojcze, gdybyś ty tego syna nie musiał swoim nazywać, mógłbyś szczęśliwym być jeszcze człowiekiem?
Moor. Cicho, o cicho! Gdy mi go piastunka pierwszy raz podała, wzniosłem go w górę i wyrzekłem: czyliż nie jestem szczęśliwy?
Franciszek. Tak rzekłeś, ale dziś czy jesteś?