Strona:PL Friedrich Schiller - Zbójcy.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— a ludzie go oglądają i szepcą bezczelnie: „c’est l’amour qui a fait cela.“ Uważ tę śmiałą, przedsiębiorczą głowę jakie plany nakreśliła, jak je wykonywa — znikają przed nimi bohaterskie, czyny Kartusza i Howarda. Cóż dopiero, gdy te szlachetne pierwiastki pełnej dojrzałości nabiorą? Co to za doskonałość z tego młodzieńczego wieku wystrzeli! Może, ojcze, dożyjesz wesela i ujrzysz go na czele szeregów, co przebywają w świętej ciszy lasów i zmordowanemu wędrowcowi zdejmują na drodze połowę ciężaru. Może, nim do grobu zstąpisz, odprawisz jeszcze pielgrzymkę do jego pomnika wystawionego pomiędzy niebem a ziemią. Może — o ojcze mój, innego nazwiska poszukasz dla siebie; bo inaczej, chłopcy i przekupki uliczne palcem cię wytykać i głośno opowiadać będą, że twojego syna na lipskim targu w portrecie widzieli.
Moor. I ty, Franciszku! I ty także? O moje dzieci! Obaj w serce ojca godzą.
Franciszek. Widzisz! — i ja mam dowcip; ale mój dowcip jest żądłem niedźwiadka. I cóż ten Franciszek, ten pospolity, zimny, z drewna urobiony i obsypany innemi osobliwego brzmienia przezwiskami Franciszek — a to aby wyrazić różnicę pomiędzy mną a nim, któregoś brał na kolana, któremuś w pieszczotach twarz sobie szczypać pozwalał — ten Franciszek w ciasnych granicach dóbr twoich miał ducha wyzionąć, sple-