Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nych butów dotknął koła i już miał wskoczyć na kozioł, gdy oko w oko spotkał się z najsłodszém, jakie mu się widziéć zdarzyło kiedykolwiek, spojrzeniem. Znana jego filozofia nie przeszkadzała mu działać szybko. Po chwili ześliznął się na ziemię, zamienił słów parę z jednym z pasażerów i zamiast na koźle, znalazł się wewnątrz dyliżansu. Wątpię, czy zmiana ta była po myśli towarzyszy podróży, tych zwłaszcza, co się do pięknéj zalecali pani. Jeden z nich, zapewne zcicha pytany przez sąsiadkę, niezbyt uprzejmém mianem określił zawód Mr. Hamlin'a. Czy określenie to słyszał ten-że i czy w udzielającym informacyi poznał przed paru dniami ogranego jurystę, powiedziéć nie potrafię... W każdym razie twarz gracza nie zdradziła najlżejszego wzruszenia. Czarne, chłodno-badawcze oczy jego, zaledwie prześliznęły się po mówiącym, by spocząć na postaci jego sąsiadki. Iście indyjski, po kądzieli jakoby odziedziczony stoicyzm, pozwolił mu wytrwać w obojętnéj téj roli aż do chwili, w któréj koła dyliżansu zaskrzypiały na źwirze Scott's Ferry. Tu miano obiadować. Jurysta z jednym jeszcze podróżnym wyskoczyli, współubiegając się o zaszczyt wysadzenia z dyliżansu bogini, pułkownik zaś Starbottle zbierał szal jéj i parasolkę, a gdy tyle nadskakiwań spowodowało pewne w dyliżansie zamieszanie, Mr. Hamlin, otworzył jak najspokojniéj przeciwległą portyerę i z popłatną zawsze u płci słabéj stanowczością, ujmując pod ramię piękną nieznajomą, wywiódł ją na platformę, zanim się tamci obejrzéć zdołali. Co gorsza, to że z kozła Bill Masters przeprowadzał głośnym śmiechem kawalerów, a do zamykającego pochód Starbottle'a zawołał lekceważąco:
— Hej! pilnuj-no lepiéj bagaży.
Mr. Hamlin nie siadł do stołu. Przed gankiem gospody czekał nań koń okulbaczony. Dosiadł go, bród przejechał, jak strzała popędził po kamienistéj drodze i znikł wkrótce w tumanie kurzu. Mieszkańcy przydrożnych siedzib przecierali oczy, spoglądali za nim, poznając jeźdźca po koniu, a koń to był znany, pobił współzawodników na ostatnich w Calaveras wyścigach.
Dopiéro zawróciwszy na uboczną ścieżkę i widząc konia pod pianą, jeździec upamiętał się, powściągnął uzdy, zwolnił kroku. Krajobraz, dziki przedtém, stawał się weselszy. Śród wyrąbanych jodeł i świerków, dzikie wino wiło się po ścianach lepianek. Na progu jednéj z nich, śród róż siedząca kobieta kołysała niemowlę. Daléj w strumieniu pod wierzbami zgraja wpół-nagiéj dziatwy brodziła w wodzie. Znany im był widocznie jeździec, którego zjawienie się powitały dzieci wielkim krzykiem i dopóty biegły za nim i naprzeciw niego, czepiając się uzdy i strzemion, dopóki odganiać