Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gdy na licach płonął mu żywy rumieniec i z pod rzęs spuszczonych wybłyskiwały niecierpliwe spojrzenia. Kilkunastoletni ten chłopiec wyglądał o wiele młodziéj, tak drobnym był i delikatnym, tak dziecięca naiwność i figlarność rozlane były na aniołkowatéj jego twarzyczce..
Znano go w Angel i czy to pod nadaném mu przez Billa mianem „kapitana“, czy pod użyczoném przez przybranego ojca nazwiskiem „Tom Islington“ — był przedmiotem częstych gawęd, domysłów, komentarzów. Jego krnąbrność, hultajstwo, a zwłaszcza, wielce mieszkańcom Angel podejrzana, uprzejmość, wywoływały śród osadników częste dyskusye. Większość, a w téj liczbie poważni ludzie, przepowiadali mu stryczek; inni, mniéj szanowani mieszkańcy osady lubili go, niewiele sobie robiąc z jego przyszłości. Zresztą w tamtych stronach stryczek — nie nowina i... nie tak to znów bardzo rzecz straszna.
— Czy nie przywieźliście tam czego dla mnie — pytał chłopak głosem takim, jak gdyby się skłaniał do znanych sobie żartów woźnicy?
— Nic a nic — odpowiedział ten ostatni z przybraną surowością – mówię ci to, chłopcze, nie czekaj niczego, dopóki wałęsać się tu będziesz, hultaju, dotrzymując towarzystwa moczywąsom. Umykaj!
Zamierzył się butelką, chłopak uciekł, a Yuba Bill posuwał się ku drzwiom ociężale.
— Niech go — zawołał — ot, już i powlókł się za tym przeklętym Johnsonem!
— Czego się to on spodziewa? — spytał patron gospody.
— Et, jakiegoś tam listu od cioci dobrodziejki! Nie doczekanie jego! Błazen! hultaj!
— Co hultaj, to hultaj, wałęsa się po całych dniach — zauważył sędzia.
Bill zmarszczył się; prawo wymyślania na chłopca uważał za służące wyłącznie jemu samemu.
— Zapewne — mruknął kwaśno — wałęsa się, wyczekując, aż mu jakie zajęcie łaskawie obmyśli konstytucya.
Powiedziawszy to, kiwnął głową patronowi, wdział olbrzymie, nadające ruchom jego sztywny, drewniany pozór, łosiowe rękawice i wyszedł z gospody, nie oglądając się na nikogo. Rzuciwszy w powietrze od niechcenia: „jazda!“ — wlazł na kozioł, zebrał lejce i zaciął konie.
Tém lepiéj; w gospodzie bowiem zawrzała gawęda, niepochlebnie brzmiąca dla Toma i jego domniemanéj rodziny. Utrzymywano, że owa ciocia rodzoną była mamą, lecz wuj nie rościł praw do