Strona:PL Frances Hodgson Burnett - Tajemniczy ogród.djvu/252

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zaglądającego przez mur, i nagle rozbudzona siła panicza, wszystko to wywoływało naprzemian to rumieńce, to bladość na śliczną twarz pani Sowerby.
— Jak Boga kocham! — wołała. — Jak to dobrze, że ta mała panienka przyjechała do Misselthwaite. Było to zarówno dobre dla niej, jak zbawienne dla niego. Więc stał na nogach! A my tu wszyscy myśleliśmy, że to biedactwo niespełna rozumu i połamane, i pokręcone na wszystkie strony!
Zadawała mnóstwo pytań, a niebieskie jej oczy pełne były zamyślenia.
— Cóż oni tam mówią we dworze, że taki teraz zdrów i wesół, i nie narzeka, nie jęczy? — pytała.
— Oni już sami nie wiedzą, co myśleć — odparł Dick. — Każdziuchnego dnia inaczej panicz wygląda. Twarz mu się wypełnia i już nie jest taka ostra, a bladość znikła jak kamfora. Ale zawsze przecież musi trochę narzekać — dodał z bardzo ubawioną miną.
— Czemuż to? Na miłosierdzie Boskie! — pytała pani Sowerby.
Dick chytrze się uśmiechnął.
— Umyślnie tak narzeka, żeby nie odgadli, co się tam dzieje. Gdyby doktór wiedział, że mu dobrze, i że może stanąć o własnej sile, toby napisał o tem do jaśnie pana. A panicz znów sam chce tę tajemnicę ojcu wyjawić. Będzie teraz czary robił codzień ze swojemi nogami, dopóki ojciec jego nie wróci, a potem wejdzie do jego pokoju i pokaże, że jest silny i prosty, jak wszyscy chłopcy. Ale i panicz, i panna Mary myślą, że najlepiej będzie trochę pokaprysić, pokrzyczeć, narzekać od czasu do czasu, żeby ludzie nie mogli niczego przewąchać.
Pani Sowerby serdecznie i szczerze śmiała się, zanim jeszcze ostatnie zdanie wypowiedział.
— Oj! Ci to się dobrze bawią — rzekła — ręczę za to.