Strona:PL Frances Hodgson Burnett - Tajemniczy ogród.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dobrze — odparła tamta z uczuciem ulgi. — Jeśli panicz za pół godziny nie uśnie, to proszę mnie zawołać.
— Doskonale! — powiedziała Mary.
Pielęgniarka śpiesznie opuściła pokój, a skoro tylko wyszła, Colin znów Mary przyciągnął za rękę.
— O mało się nie wygadałem — powiedział — alem się wczas zatrzymał. Nie mogę mówić — chciałbym zasnąć, ale mówiłaś, że masz mnóstwo ładnych rzeczy do opowiadania. Czy — czy nie znalazłaś może jakiego śladu wejścia do tajemniczego ogrodu?
Mary spojrzała na jego biedną, drobną, zmęczoną twarzyczkę, na oczy zapuchnięte, i serce jej wezbrało żalem.
— Ta-a-ak — zwolna odrzekła — zdaje mi się, że jestem na śladzie. Jeśli zaś teraz uśniesz, to ci jutro wszystko powiem.
Ręka mu drżała.
— Och! Mary, Mary! — zawołał. — Gdybym tam mógł się dostać, to myślę, żebym żył! Czy zamiast śpiewać mi piosenkę Ayah, nie mogłabyś mi pocichu opowiedzieć, jak sobie wyobrażasz, że on wygląda wewnątrz, tak jak mi mówiłaś za pierwszym razem. Jestem pewny, że mnie to uśpi.
— Owszem — odparła Mary. — A teraz zamknij oczy.
Colin oczy przymknął i leżał zupełnie spokojnie, ona zaś trzymała go za rękę i poczęła mówić wolno i bardzo cicho:
— Myślę, że tak długo był sam — że się tam wszystko rozrosło w cudny gąszcz. Myślę, że róże musiały się piąć, piąć i piąć po gałęziach, drzewach, murach, a nawet pełzać po trawie, tak, że ich gałązki utworzyły, jakby szarą zasłonę z mgły. Niektóre z nich pousychały, lecz dużo jest żywych, i w lecie będzie powódź i całe fontanny róż. Myślę, że ziemia tam pełna krokusów, narcyzów, pierwiosnków, irysów, które