Strona:PL Frances Hodgson Burnett - Tajemniczy ogród.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mary nie zdawała sobie sprawy z tego, że była zepsutem dzieckiem, lecz widziała aż nadto jasno, że był niem ten dziwny, tajemniczy chłopiec. Zdawało mu się, że cały świat dla niego został stworzony. Jakiż on był dziwny i jak obojętnie mówił o śmierci!
— Czy i ty myślisz, że nie będziesz żył? — spytała napoły przez ciekawość, napoły zaś w nadziei, że odwróci jego uwagę od ogrodu.
— Nie sądzę, bym mógł żyć — odparł równie obojętnie, jak poprzednio. — Odkąd tylko pamięcią sięgnę, zawsze mówiono, że żyć nie mogę. Najpierw myśleli, żem za mały, by zrozumieć, teraz zaś myślą, że nie słyszę. Ale ja słyszę — i dobrze. Lekarz, który mnie leczy, jest stryjecznym bratem ojca. Jest on biedny, a jeśli ja umrę, to po śmierci ojca on odziedziczy Misselthwaite. Myślę, że on niebardzo pragnie, bym żył.
— A ty czy chciałbyś żyć? — zagadnęła Mary.
— Nie — rzucił przez zęby zły i zmęczony. — Ale nie chcę i umrzeć. Jak się czuję chory, to tutaj leżę i rozmyślam, a potem płaczę i krzyczę bez końca.
— Trzy razy słyszałam, jak płakałeś, — rzekła Mary — ale nie wiedziałam, kto to. Czy dlatego płakałeś?
Tak chciała, by zapomniał o ogrodzie!
— Wątpię — odparł. — Mówmy o czem innem. Mów mi o ogrodzie. Czy nie pragniesz go zobaczyć?
— Pragnę — odparła Mary cichutko.
— Ja także — nalegał dalej. — Zdaje mi się, że nigdy przedtem nie pragnąłem widzieć czegokolwiek, lecz pragnę widzieć ten ogród. Pragnę odkopać ten klucz. Pragnę otworzyć drzwi. Kazałbym się w mojem krześle tam zanieść. Mógłbym tam użyć świeżego powietrza. Ja im poprostu rozkażę otworzyć te drzwi.
Podniecony był ogromnie, a dziwne jego oczy poczęły