Strona:PL Frances Hodgson Burnett - Tajemniczy ogród.djvu/057

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ VI.

„A JEDNAKŻE KTOŚ PŁAKAŁ“.


Dnia następnego padał od samego rana ulewny deszcz, i step osłonięty był gęstą, nieprzeniknioną szatą mgły. O wyjściu na dwór, o spacerze mowy być nie mogło.
— Cóż wy robicie w domu, gdy tak strasznie pada? — zagadnęła Mary Martę.
— Ano, najpierw musimy uważać, żeby się nie pognieść — odparła Marta. — Ojoj! jak też nas wtedy wydaje się wiele! Matka jest zawsze pogodna, ale wtenczas to mówi, że już i głowę można stracić. Starsi to idą bawić się do obory. Dick bo na deszcz nie zważa. Wychodzi sobie, jakby w pogodę. On mówi, że jak deszcz pada, to można widzieć przeróżne rzeczy, których się w pogodne, słoneczne dni nie ujrzy. Raz to znalazł młodego liska napoły zatopionego w jamie, więc go wziął i na piersiach za bluzę włożył, żeby go ogrzać, i do domu przyniósł. Starą liszkę zabito niedaleko od jamy, a jamę zalała woda z deszczu i resztę lisiąt zatopiła. Teraz go sobie w domu chowa. Innym razem znalazł młodą, też napół zatopioną wronę i także do domu przyniósł, i oswoił. Wrona się nazywa «Sadza», bo strasznie czarna, a skacze i lata za nim wszędzie.
I przyszła chwila, że Mary zapomniała oburzać się na poufałe gadulstwo Marty. Poczęła nawet w niem smakować, a była bardzo niezadowolona, gdy Marta przerywała lub wy-