Strona:PL Frances Hodgson Burnett - Tajemniczy ogród.djvu/038

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gdyby Mary miała w sobie więcej wesołości, byłaby się z pewnością uśmiała z gadulstwa Marty. Ale Mary przysłuchiwała się tylko wyniośle i dziwiła się jej śmiałości. Zrazu nie zwracała uwagi na dziewczynę, ale gdy ta gadała i gadała bez końca, zaczęła zwolna uważać na jej opowiadanie.
— Oj, żeby panienka wiedziała! — rzekła. — Jest nas dwanaścioro, a ojciec zarabia tylko szesnaście szylingów na tydzień. Mówię panience, że matka to nie wie czasem, skąd wziąć na chleb dla nich. Cały dzień biegają po wrzosowisku, a matka mówi, że powietrze tutejsze ich tak tuczy, i że pewna jest, iż wszystkie bębny trawę jedzą, jak te dzikie konie. A nasz Dick to ma już dwanaście lat i oswoił sobie małego pony, i mówi, że to jego.
— Gdzie sobie oswoił? — spytała Mary.
— Ano — na stepie spotkał, jak pony był jeszcze małym źrebakiem przy matce, i jak mu zaczął dawać kawałki chleba, a trawkę zieloną, świeżuchną zrywać, tak też się zaprzyjaźnili. Tak się źrebiątko do niego przyzwyczaiło, że za nim chodzi i pozwoli Dickowi na grzbiet sobie siadać. Dick to dobry bardzo chłopak, i zwierzęta strasznie go lubią.
Mary nie miała nigdy na własność ulubionego zwierzątka, a zawsze mieć je pragnęła. Zaczęła więc interesować się potrosze Dickiem, a ponieważ dotychczas zajmowała ją własna osoba jedynie, była to zatem jakby jutrzenka nowego, poczciwego uczucia. Gdy weszła do przeznaczonego dla siebie drugiego pokoju, zauważyła, że był on zupełnie podobny do tego, w którym spała. A był to raczej pokój dorosłej osoby, niż dziecka, z ponuremi, staremi portretami i ciężkiemi, dębowemi sprzętami. Stół na środku zastawiony był pożywnem śniadaniem. Lecz Mary nigdy nie grzeszyła zbytnim apetytem, a teraz patrzyła więcej niż obojętnie na stawiane przed sobą potrawy.
— Nie lubię tego — rzekła.