Strona:PL Frances Hodgson Burnett - Tajemniczy ogród.djvu/037

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niło jeszcze smutniejszym, niż jest. Ubierajcie ją w jasne kolory!» Moja matka mówi, że wie, o co mu chodziło. Matka zawsze wie, o co komu chodzi. Ona też nie lubi czarnego koloru.
— Niecierpię czarnych rzeczy — zawołała Mary.
W czasie ubierania się obie nauczyły się nowych rzeczy, Marta «zapinała» wprawdzie swoje rodzeństwo nieraz, ale nie widziała jeszcze dziecka, któreby stało jak pień, pozwoliło robić za siebie wszystko, jakby nie miało własnych rąk i nóg.
— Czemu panienka się sama nie obuje? — spytała, gdy Mary spokojnie wystawiła nogę.
— Ayah mi zawsze nakładała buciki — odparła Mary ze zdziwieniem. — Taki był zwyczaj.
Mary często powtarzała: «Taki był zwyczaj». Służba hinduska zawsze zwykła była tak mówić. Gdy im kazano zrobić coś, czego ich przodkowie przed tysiącem lat nie robili, spoglądali z słodkim uśmiechem, mówiąc: «Tego nie było w zwyczaju», i wiadomo już było, że sprawa skończona.
Nie było też w zwyczaju, by Mary robiła cośkolwiek; umiała stać tylko i pozwalała łaskawie, by ją ubierano, jak lalkę; zanim wszakże gotowa była do śniadania, zaczęła domyślać się, że ją życie w Misselthwaite Manor nauczy wielu rzeczy, całkiem dla niej nowych — jak oto: wkładania na nogi bucików, pończoch, zbierania porozrzucanych rzeczy i t. d. Gdyby Marta była dobrze wytresowaną panną służącą jakiej wielkiej pani, byłaby więcej służbistą i byłaby wiedziała, że do niej należało wyszczotkować włosy, zapiąć buciki, pozbierać i poskładać rzeczy. Była ona wszakże tylko prostą, wiejską dziewczyną, wychowaną w chacie wraz z gromadką rodzeństwa, i myślała jedynie o tem, jak im usłużyć, jak się zająć maleństwami, które zaczynały stawiać pierwsze kroki.