Strona:PL Frances Hodgson Burnett - Tajemniczy ogród.djvu/031

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Bo panienka jeszcze nie przywykła — rzekła Marta, wracając do kominka. — Panience się ono teraz wydaje takie wielkie i takie gołe. Ale ja wiem, że panienka strasznie je polubi.
— A ty lubisz je? — zagadnęła Mary.
— Ojoj! i jak jeszcze — odparła Marta, czyszcząc zawzięcie kratę kominka. — Ja moje wrzosowisko poprostu kocham. A nie jest ono nagie — o, nie! Całe ono roślinek cudnych pełne, a pachną ci one — oj, pachną! Toż ono śliczniuchne takie na wiosnę i latem, jak ono kwiecie zakwitnie, one wrzosy różowe. Pachnie, jakby miód rozlał! A tyle tam powietrza, że się upić można; a niebo to tak het — het wysoko nad niem, a pszczoły i pasikoniki taki miły gwar czynią, tak brzęczą a dzwonią! Za nicbym nie chciała żyć zdala od mego wrzosowiska!
Mary słuchała jej słów z powagą i zdumieniem. Tubylcza służba w Indjach nic a nic podobna nie była do niej. Tamci byli uniżeni, służalczy i nigdy nie ośmieliliby się odzywać się do państwa, jak do równych sobie. Bili im pokłony, nazywając ich «opiekunami biednych» i inne jeszcze nadając im nazwy. Indyjskiej służbie rozkazywano, nie proszono ich. Nie było zwyczaju mówić «proszę» i «dziękuję», a Mary biła swą Ayah po twarzy, gdy się rozzłościła. I pomyślała sobie, coby też ta oto dziewczyna zrobiła, gdyby jej dano policzek? Było to rumiane, pulchne, miłe stworzenie, ale miała dziwnie ostre obejście, i panna Mary zastanawiała się, czyby ona poprostu nie «oddała», gdyby ją uderzono w twarz, i gdyby uderzającą była mała dziewczynka.
— Dziwna jakaś jesteś służąca — rzekła wyniośle.
Marta usiadła na piętach ze szczotką do czyszczenia w ręce i śmiała się, niezagniewana zupełnie.
— Dobrze to wiem — odparła, śmiejąc się. — Żeby sama jaśnie pani była w Misselthwaite, tobym przecie i po-