Strona:PL Fragmenty Konopnicka.djvu/073

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A gwiazda, ze zgrozy zbladła,
Widziała, jak sierota, chwiejąc się, upadła.

Głos pomsty bije w ciszy aż do niebios proga...
A noc stroskana go słucha,
Dyademu swojego gasząc blaski drżące,
Aby o śmierć tego ducha
Nie pytała jej zorza, świt biały i słońce.

Ucichło w powietrzu łkanie,
Jako piersi zmęczonej długim, ciężkim płaczem,
Opadły lekkiej mgły szarfy,
Głos pól i chat w westchnieniu rozwiał się echowem.
A pokąd cisza ta trwała,
Ludzie senni marzyli o wiecznym pokoju
I o obfitości ciała,
I mówili: »Spokój nam, iżeśmy dożyli
Tej błogiej spoczynku chwili,
Iż umilkły jęczących skargi już na wieki«.
I zamykali powieki.
Lecz przyszedł wicher mocny i zatrząsł świat. Zaczem
Powstało w górach wołanie,
Jakoby ducha, co się obwołuje słowem,
Na wiecznych lodów strażnicy,
I uderzyły morza w srebrne swoje harfy,
I zakipiała mórz piana...
I porwały się rzeki skrzydłami mokremi,