Strona:PL Fragmenty Konopnicka.djvu/072

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wiatr powiał — i od ziemi poniósł jakieś szumy
I nieukojone żale...
Lekkich, mglistych oparów rozwichrzone tłumy
Wstają — i biją, jak fale,
O zamknięte podwoje milczącego nieba...
Zmieszane słychać wołanie,
Jakoby głos pacholąt: »chleba, ojcze, chleba!...«
A w nędznej, zapadłej chacie,
U Hiobowego barłogu,
Drży gromniczny ogarek w miesięcznej poświacie,
Krwawe łuny rozwodząc po wilgotnej ścianie...

— »A oto jest człowiek, który
Głosi, iż miłosierdzia Pan chce, nie ofiary...
I wielbi mądrość natury,
Co wylała nań hojnie wszystkie swoje dary,
A nędzę stworzyła na to,
Aby, bóstwu podobny, mógł pełnić na ziemi
Miłosierdzie nad biednemi.
Lecz gdy o wieczornej porze
Zaszła mu krok w ciemności płacząca sierota,
Okryta nędzy swej szmatą,
Iż żaden głośny chwalca cnoty za garść złota
Jałmużny jego nie liczy,
Rzecze z szyderstwem krwawem i pełnem goryczy:
»Niech cię śmierć rychła wspomoże«! —
A wyrzekł to w obliczu natury — i Boga!