Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 209 —

— Przestań pan, przestań mi opowiadać te swoje podłe anegdotki, rozpustny, nikczemny, lubieżniku!
— O, Szyllerze, Szyllerze nasz kochany! Où va-t-elle la vertu se nicher? Wie pan, że umyślnie będę panu opowiadał takie rzeczy, ażeby słuchać pańskich wykrzykników. Rozkosz!
— Ma się rozumieć, czyż sam, dla siebie nie jestem śmiesznym w tej chwili? — wyszeptał Raskolnikow.
Świdrygajłow śmiał się na całe gardło; nareszcie zawołał Filipa, zapłacił i zaczął wstawać:
— No, ale też i pijany jestem, assez causé! — rzekł — rozkosz!
— Któżby miał doznawać rozkoszy, jak nie pan — zawołał Raskolnikow, także wstając — czyż dla wyuzdanego rozpustnika chwalenie się takiemi triumfami nie jest rozkoszą, a przytem jeszcze w takich warunkach i przed takim człowiekiem jak ja?... To rozpala.
— No jeśli tak — z pewnem zdziwieniem odparł Świdrygajłow, patrząc na Raskolnikowa — jeśli tak, to i z pana porządny cynik. Przynajmniej masz pan w sobie duży materjał. Dużo pan ogarniasz myślą, no... chociaż i robić dużo pan możesz. Jednakże dosyć. Szczerze żałuję, że tak krótko mogłem mówić z panem, ale pan się mnie nie pozbędziesz... Posłuchaj no pan tylko...
Świdrygaiłow wyszedł z restauracji. Raskolnikow za nim. Świdrygajłow nie był jednak bardzo pijany: uderzyło mu tylko na chwilę do głowy, ale nietrzeźwość znikała z każdą minutą. Był czemś zajęty, czemś bardzo ważnem i marszcył brwi. Jakieś oczekiwanie wyraźnie go drażniło i niepokoiło. Dla Raskolnikowa w ostatnich chwilach jakoś się zmienił nagle i coraz bardziej stawał się brutalnym i złośliwym. Raskolnikow wszystko to widział i był także zaniepokojony. Podejrzewając Świdrygajłowa o coś coraz bardziej, postanowił udać się za nim.
Zeszli na trotuar.
— Pan na prawo, a ja na lewo, albo może naodwrót tylko — adieu, mon plaisir — do miłego widzenia!
I poszedł na prawo w stronę placu.