Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ II

Była już prawie godzina ósma; obaj spieszyli do Bakajewa, ażeby wyprzedzić Łużyna.
— Co to za jeden? — spytał Razumichin, zaledwie wyszli na ulicę.
— To Świdrygajłow, ten sam obywatel, który obraził moją siostrę, gdy była w jego domu guwernantką. Dzięki jego miłosnym prześladowaniom, musiała wyjechać od nich, wypędzona przez jego żonę. To żona prosiła Dunię o przebaczenie, a teraz zmarła nagle. Jest to owa pani Marta, o której opowiadano u mnie dzisiaj. Nie wiem dlaczego, ale boję się tego człowieka. Przyjechał zaraz po pogrzebie żony. Jest bardzo dziwny i na coś zdecydowany... Niby coś wie... Trzeba strzec przed nim Dunię... chciałem ci to właśnie powiedzieć, uważasz?
— Strzec? Cóż on może zrobić pannie Eudoksji? Dziękuję ci jednak, Rodziu, żeś mi to powiedział... Będziemy strzegli, będziemy!... Gdzie on mieszka?
— Nie wiem.
— Dlaczegożeś się nie zapytał? Szkoda! Zresztą, dowiem się!
— Widziałeś go? — zapytał Raskolnikow po chwili milczenia.
— Naturalnie, pamiętam go, dobrze pamiętam.
— Dobrześ go widział? Wyraźnie? — nalegał Raskolnikow.
— Wybornie; wśród tysiąca go poznam, jużto mam pamięć doskonałą.
Zamilkli znowu.
— Hm... więc też... — mruknął Raskolnikow. — Bo wiesz... zdawało mi się... zdaje mi się nawet dotąd... że to może fantazja....