Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 197 —

— To jest, czy biorę za złe rozpustę?
— Rozpustę! A, to pan do tego zmierza! Zresztą odpowiem panu kolejno o kobiecie wogóle; wiesz pan, jestem usposobiony do pogawędki. Powiedz mi pan, dlaczego się mam wstrzymywać? Poco mam rzucać kobiety, skoro ciągnie mnie coś do nich? Pryznajmniej mam zajęcie.
— Więc pan tylko rozpustę masz na celu?
— No i cóż! rozpustę. Dobra sobie ta rozpusta. Lubię zresztą kwestję jasno postawioną. W tej rozpuście przynajmniej jest coś, opartego nawet na naturze, coś nie podległego fantazji, coś przebywającego trwale żarzącym się węgielkiem we krwi, coś wiecznie podniecającego, coś, czego nawet z biegiem lat trudno się pozbyć. No powiedz pan, czy to nie zajęcie w swoim rodzaju?
— Niema się czem szczycić. To choroba, i niebezpieczna.
— A, do tego pan zmierza! Nie przeczę, że to choroba jak wszystko, co przebiera miarkę, a tu bezwarunkowo wypadnie przebrać miarkę — ale to, najprzód, u jednego tak u drugiego inaczej, a powtóre, oczywiście, we wszystkiem zachować trza miarę, wyrachowanie, choćby i podłe cóż zrobić? Niech tego nie będzie, to chyba wypadłoby sobie w łeb palnąć. Zgadzam się, że człowiek przyzwoity powinien się nudzić, ale jednak...
— A pan mógłbyś sobie w łeb palnąć?
— Także! — ze wstrętem odparł Świdrygajłow — racz pan o tem nie mówić — dodał skwapliwie i nawet bez cienia fanaberji, którą zdradzały wszystkie jego poprzednie słowa. Nawet twarz jakby mu się zmieniła. — Przyznaję się do słabości nie do darowania, ale cóż zrobić: lękam się śmierci i nie lubię, kiedy mówię o niej. Wiesz pan, jestem po części mistykiem.
— A! Widma w postaci pani Marty! Cóż, dotąd jeszcze przychodzą?
— Niech je tam, nie wspominaj ich pan; w Petersburgu nie było ich jeszcze; pal je zresztą djabli! — zawołał z pewnem rozdrażnieniem. — Nie mówmy lepiej o tem... a zresztą... Hm! Ech, mało czasu, nie mogę długo służyć panu, a szkoda! Miałbym wiele do pogadania!
— A cóż panu tak pilno?... kobieta?...
— Tak, kobieta, niespodziewany wypadek... to jest nie...