Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom I.djvu/282

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 274 —

— Dokąd idziesz? Wszakżeśmy już przyszli!
— Muszę, muszę, mam interes... przyjdę za pół godziny... Powiedz tam.
— Jak chcesz, pójdę z tobą!
— Jakto, więc i ty chcesz mnie zamęczyć! — zawołał z takiem gorzkiem rozdrażnieniem, z taką rozpaczą w oczach, że aż Razumichinowi ręce opadły. Przez jakiś czas stał przede drzwiami i ponuro patrzył, jak ten szybko dążył w kierunku swojej ulicy. Nareszcie zacisnąwszy zęby i pięście, przysiągłszy zarazem, że dziś jeszcze wyciśnie całego Porfirjusza jak cytrynę, udał się na górę, ażeby pocieszyć zaniepokojoną ich długą nieobecnością panią Pulcherję.
Kiedy Raskolnikow wrócił do domu — czoło miał całe zlane potem i ciężko oddychał. Szybko wbiegł na schody do swego zamkniętego mieszkania i zaraz zamknął je na haczyk. Następnie z przerażeniem i szaleństwem przypadł do kąta, do tej samej dziury w obiciu, w której leżały niedawno fanty, wsunął w nią rękę i przez niejaki czas starannie szukał w niej, nie pomijając najmniejszego kącika, najdrobniejszego zagięcia obicia. Nie znalazłszy nic, wstał i głęboko odetchnął. Jeszcze gdy się zbliżał do domu Bakalejewa, przyszło mu nagle do głowy, że jakikolwiek przedmiot, jakiś łańcuszek, spinka, a nawet papierek, w którym były fanty zawinięte z napisem zrobionym ręką starej, mógł wówczas wyślizgnąć się i utkwić w jakiej szparce, a potem nagle wystąpić w postaci jasnego i nie dającego się odeprzeć dowodu.
Stał jakby w zadumie, i dziwny, spodlony, nawpół bezmyślny uśmiech kręcił mu się na ustach. Wziął nareszcie czapkę i zwolna wyszedł z pokoju. Myśli mu się mieszały. W zamyśleniu zeszedł w bramę.
— A oto właśnie sam pan! — zawołano głośno; podniósł głowę.
Stróż stał przy drzwiach swojej komórki i wskazywał prosto na niego jakiemuś niskiemu człowiekowi, z pozoru wyglądającemu na mieszczanina, odzianemu w coś w rodzaju chałata, w kamizelce, i zdaleka bardzo przypominającemu kobietę. Jego głowa, w zatłuszczonej czapce, zwieszała się ku ziemi, a i cały był zgarbiony. Jego sterana, pomarszczona twarz zdradzała pięćdziesiątkę z górą; ma-