Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom I.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 247 —

po stopniach. Wtedy dopiero Zosia spostrzegła go. Doszedłszy do drugiego piętra, skręciła w korytarz i zadzwoniła pod Nr. 9, gdzie na drzwiach było napisane kredą: Kapernaumow, krawiec. „Ba!“ powtórzył znowu nieznajomy, zdziwiony szczególnem zbiegiem okoliczności, i zadzwonił do sąsiedniego mieszkania pod Nr. 8. Jedne drzwi od drugich były o jakie sześć kroków.
— Panienka mieszka u Kapernaumowa! — rzekł, patrząc na Zosię i śmiejąc się. — On mi wczoraj reperował kamizelkę. A ja tu mieszkam, w sąsiedztwie, u madam Gertrudy Reslich! Jak to się dziwnie złożyło!
Zosia spojrzała nań z uwagą.
— Sąsiadujemy ze sobą — ciągnął jakoś dziwnie wesoło. — Dopiero od trzech dni jestem w mieście. No, do widzenia, tymczasem.
Zosia nic nie odpowiedziała; drzwi otworzono i wślizgnęła się do pokoju. Wstydziła się czegoś i wogóle było jej czegoś bardzo przykro...

Razumichin w drodze do Porfirjusza znajdował się w wielkiem rozdrażnieniu.
— To doskonale, mój bracie — powtórzył kilka razy — jestem kontent! Bardzo kontent!
„Z czego jesteś kontent?“ — myślał Raskolnikow.
— A toć ja wcale nie wiedziałem, żeś zastawiał u starej. A... a czy to dawno było? To jest czy, dawno, jak byłeś u niej?
„Jakiż to naiwny dureń“.
— Kiedy byłem?... — zatrzymał się Raskolnikow, przypominając: — tak na trzy dni przed jej śmiercią, tak mi się zdaje. Zresztą, nie idę teraz ażeby wykupić rzeczy — podchwycił z jakąś gorączkową skwapliwością — wszak mam ledwie jednego rubla w kieszeni... wskutek tej mojej wczorajszej przeklętej maligny...
Tę malignę podkreślił ze szczególnym naciskiem.
— A tak, tak, tak — skwapliwie i niewiadomo dlaczego potakiwał Razumichin — więc to dlatego tak cię... wówczas... uderzyło... a wiesz, toś ty i w malignie rozprawiał coś o jakichś pierścionkach, kolczykach... A tak, tak... teraz jasno, wszystko teraz jasno....
„Patrzcie! Jak to się u nich rozwinęła ta myśl! Wszak