Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom I.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ III

— Zdrów, zdrów! — wesoło zawołał do wchodzących Zosimow. — Przyszedł on przed dziesięcioma minutami i siedział we wczorajszym kącie na sofie. Raskolnikow siedział w przeciwległym kącie, zupełnie ubrany, i nawet starannie umyty i uczesany, co się mu już dawno nie zdarzyło. Pokój zapełnił się odrazu, ale Nastusia zdołała jednak wsunąć się za gośćmi i jęła słuchać.
Istotnie, Raskolnikow był prawie zdrów, zwłaszcza w porównaniu z wczorajszem, był tylko bardzo blady, roztargniony i ponury. Zewnętrznie wyglądał na człowieka ranionego, albo znoszącego jakiś dotkliwy ból fizyczny: brwi miał ściągnięte, usta zacisnął, wzrok miał rozogniony. Mówił mało i niechętnie, jakby nad siły lub z obowiązku, i jakiś niepokój zdradzał się niekiedy w jego ruchach.
Brakowało tylko jakiegoś bandaża na ręku, lub gałganka na palcu, żeby być podobnym do człowieka, któremu puchnie z wielkiego bólu palec, albo który ma skaleczoną rękę, lub coś w tym rodzaju.
Zresztą i ta blada i ponura twarz błysnęła na chwilę jakby blaskiem, gdy weszła matka i siostra, ale dodało to tylko do jego wyglądu, zamiast poprzedniego stroskanego roztargnienia, więcej jeszcze skupionej męki. Blask zmierzchł niebawem, ale męka została i Zosimow, śledzący i badający swego pacjenta, ze zdiwieniem spostrzegł w nim, z przyjściem krewnych, zamiast radości, jakby ciężkie ukryte postanowienie zniesienia godziny nowych tortur, których już niepodobna było uniknąć. Widział on potem, jak prawie każde słowo rozmowy, jakgdyby dotykało jakiejś rany pacjenta i drażniło ją; ale zarazem podziwiał dzisiejszą umiejętność panowania nad