Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom I.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 223 —

— Ach, pan nie wie? A ja myślałam, że pan już wie o wszystkiem. Przebacz mi pan, ale doprawdy od paru dni zmysły mi się mieszają. Doprawdy, ja pana uważam, jakby za naszą Opatrzność, i dlatego właśnie sądziłam, że panu już wszystko jest wiadome. Uważam pana jakby za krewnego... Nie gniewaj się pan, że tak mówię. Ach mój Boże! Co to panu się stało na prawej ręce! Stłukłeś się pan?
— Tak, stłukłem się — wyszeptał uszczęśliwiony Razumichin.
— Niekiedy, mówię zanadto z całego serca, tak że mnie aż Dunia mityguje... Ale, mój Boże, w jakiej on komórce mieszka! Czy też się jednak obudził? I ta kobieta, jego gospodyni, uważa to za pokój? Posłuchaj pan, pan twierdzisz, że on nie lubi wynurzać swoich uczuć, tak że ja mu może uprzykrzę się przez swoje... słabostki?... Może mnie pan poinformuje, panie Dymitrze?... Jak mam z nim postępować? Bo doprawdy chodzę, jak bez głowy.
— Nie badaj go pani zbytnio o czemkolwiek, wówczas, kiedy się chmurzy; szczególniej nie wypytuj go pani zbytnio o zdrowie; nie lubi.
— Ach, mój panie Dymitrze, jak trudno jest być matką!
— Otóż i schody... Co za okropne schody!
— Mamuniu, mama jest zbyt bladą, niech się mama uspokoi, moja droga mateczko — rzekła Dunia z przymileniem — on przecie powinien być szczęśliwym, że mamę widzi, a mama tak się męczy — dodała, błysnąwszy wzrokiem.
— Poczekajcie panie, zobaczę naprzód, czy się obudził?
Damy wolniutko poszły za Razumichinem, który pobiegł naprzód po schodach, i gdy się już na trzeciem piętrze zrównały ze drzwiami gospodyni, to spostrzegły, że te drzwi otwarte były na maleńką szparkę i, że dwa bystre czarne wejrzenia oglądają je z ciemności. Gdy się zaś promienie oczu skrzyżowały ze sobą, drzwi zatrzaśnięto z takim hałasem, że pani Pulcherja omal nie krzyknęła z przestrachu.