Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom I.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 211 —

konwulsji — wszakże udawaj, że odejść nie możesz — no i dosyć. Komfort ogromny; zupełnie jak w domu — czytaj, siedź, leż, pisz... Pocałować nawet można, ostrożnie...
— Ale poco mi ona?
— Ech, nie mogę ci żadną miarą wytłumaczyć! Uważasz oboje podobni jesteście do siebie! Jużem i dawniej myślał o tem... Wszak ty na tem skończysz! Więc nie wszystko ci jedno — wcześniej czy później? Tu, bracie tkwi taki pierzynowy pierwiastek — ach! i nie sam tylko pierzynowy! Tu pociąga; tu koniec świata, kotwica, ustronna przystań, pęp ziemi, trzechrybny początek stworzenia, esencja blinów, tłustych kulebiak, samowaru wieczorowego, cichych westchnień i ciepłych kaftaników, rozgrzanych pieców, tak jakbyś umarł, a zarazem żyjesz, obydwie korzyści razem! No, bratku, do licha, zabrnąłem, czas spać! Słuchaj: ja się w nocy nieraz budzę, pójdę więc i zajdę do niego. Głupstwo, wszystko będzie dobrze. Bądź spokojny, a jeśli chcesz, dowiedz się także razik. Ale cokolwiek bądź dostrzeżesz, malignę, dajmy na to, lub gorączkę, lub coś podobnego, obudź mnie natychmiast. Zresztą, nic nie będzie...