Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom I.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 121 —

— Krew!... Jaka krew?... — zawołał, blednąc i usuwając się do ściany.
Anastasja nie przestawała wpatrywać się w niego.
— Nikt nie bił gospodyni — wyrzekła znowu surowym i stanowczym głosem.
On patrzył na nią, ledwie dysząc.
— Sam słyszałem... ja nie spałem... siedziałem — jeszcze bojaźliwiej zaprzeczył Raskolnikow. — Długom słuchał... Przychodził porucznik naczelnika... Wszyscy zbiegli się na schodach, ze wszystkich mieszkań...
— Nikt nie przychodził. To krew krzyczy w panu. To zawsze, jak krew niema którędy wyjść i aż się zapiekać zacznie, to się roją cuda... Będziesz pan jadł?
On nie odpowiedział. Anastazja wciąż stała przed nim, uważnie spoglądała nań i nie odchodziła.
— Daj mi pić... Nastusiu.
Zeszła na dół i po upływie paru minut wróciła z wodą w małym glinianym garnuszku; ale on już nie pamiętał co było dalej. Pamiętał tylko, jak łyknął nieco zimnej wody i wypluł ją na piersi. Potem padł nieprzytomny.