Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom I.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 117 —

za całe tłomaczenie wziąłem zgóry za pierwszy i za drugi arkusz, to te trzy ruble akurat przypadną tobie. Ale jeszcze słówko, proszę cię, nie uważaj tego za jakąś przysługę z mojej strony. Przeciwnie, ledwie wszedłeś, już zaraz pomyślałem, czem byś mógł mi pomóc. Przedewszystkiem, ja na punkcie ortografji szwankuję, a powtóre w niemieckim bywam niekiedy szwach, tak że więcej komponuję od siebie i tylko tem się pocieszam, że dziełko na tej kompozycji zyskuje nawet. Ale kto go tam wie, może i nie zyskuje... Bierzesz, czy nie?
Raskolnikow milcząc, wziął arkusze niemieckie, wziął trzy ruble i nie mówiąc ani słowa, wyszedł. Razumichin dziwnie jakoś spoglądał za nim. Doszedłszy do pierwszej przecznicy, Raskolnikow nagle zawrócił, wszedł znowu do Razumichina i, położywszy na stole i arkusze niemieckie i trzy ruble, znowu nic nie mówiąc, wyszedł.
— Ale ty oszalałeś! — ryknął zniecierpliwiony Razumichin. — Co za komedje odgrywasz? Nawet mnie zbił z pantałyku... Pocóżeś więc przychodził, djable jeden?
— Nie chcę... tłumaczeń... — mruknął Raskolnikow, spuszczając się już ze schodów.
— Czego więc chcesz? krzyknął z góry Razumichin.
Ten milcząc, schodził dalej.
— Ej, ty! Gdzie mieszkasz?
Odpowiedzi nie było.
— Zjedzże djabła!...
Ale Raskolnikow wychodził już na ulicę. Na moście Mikołajewskim Raskolnikow nagle ocknął się zupełnie, wskutek pewnego arcy dlań przykrego zdarzenia. Zdzielił go tęgo po plecach batem stangret jakiegoś ekwipażu za to, że o mało co nie dostał się pod konie, pomimo, że stangret ostrzegał go ze trzy, czy cztery razy. Cios bata tak go rozgniewał, że odskoczył do barjery (niewiadomo dlaczego szedł środkiem mostu, gdzie jeżdżą, a nie tędy, gdzie chodzą) i zgrzytnął ze złości zębami. Dokoła, naturalnie, śmiano się.
— Słusznie!
— Hultaj jakiś!
— Wiadomo, udaje pijanego i umyślnie lezie pod konie, a ty za niego odpowiadaj.