Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom I.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 109 —

ło mu w głowie. — „Nie, najlepiej bez namysłu, i z głowy! Ale nagle stanął, jak wryty: naczelnik rozmawiał żywo z porucznikiem i do jego uszu doleciały te słowa:
— To być nie może, obydwóch uwolnią. Najprzód, wszystko zaprzecza temu; pomyśl pan tylko: poco mieliby wołać stróża, jeśli to ich sprawka? Denuncjować siebie, czy co? Czy dla podstępu? Nie, toby już było za podstępnie! I nareszcie, studenta Piestrajkowa widzieli przy samej bramie obaj stróżowie i mieszczanka, w tej chwili, kiedy wchodził: szedł z trzema kolegami i rozstał się z niemi przed samą bramą, a o mieszkanie dopytywał się stróża jeszcze przy kolegach. Miałżeby się dopytywać o mieszkanie, idąc z takim zamiarem? A Koch, to nawet zanim się udał do starej, odsiedział całe półgodziny u jubilera na dole i punkt o trzy kwadranse na ósmą poszedł dopiero od niego do starej. Stąd, jasny masz pan wniosek, że...
— Za pozwoleniem, skądże się wzięła taka niedokładność w ich zeznaniach? Sami dowodzą, że stukali i że drzwi były zamknięte, a w trzy minuty potem, gdy powrócili ze stróżem, drzwi stały już otworem?
— Właśnie na tem cała sztuka: morderca musiał tam być i zamknął się na haczyk, i złapanoby go tam bezwarunkowo, gdyby nie pośpiech Kocha, który sam udał się po stróża. A on właśnie w tej chwili zdążył zejść po schodach i jakoś prześlizgnąć się koło nich. Koch żegna się obiema rękoma: „Gdybym tam był — powiada — został, on byłby wtedy wyskoczył i zabiłby mnie toporem“. Chcę dać na mszę ha, ha!...
— Mordercy nikt nie widział?
— Ale gdzie tam! Dom — istna Arka Noego — zauważył referent, przysłuchujący się ze swego miejsca.
— Rzecz jasna, jasna! — gorąco wymówił naczelnik.
— Nie, wcale nie jasna — dodał porucznik.
Raskolnikow ujął za kapelusz i skierował się ku drzwiom, ale do drzwi nie doszedł...
Gdy się ocknął, ujrzał, że siedzi na krześle, że go podtrzymuje z prawej jakiś człowiek, że z drugiej strony stoi drugi człowiek, z żółtą szklanką, pełną żółtej wody, i że naczelnik stoi przed nim i uporczywie nań patrzy; wstał z krzesła.
— Co to panu? Paneś chory? — dość szorstko zapytał naczelnik.