Strona:PL Feval - Garbus.djvu/668

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stko co chce! Co za dyabeł!
— Nie bój się! — dodał Kokardas, zwracając się do Paspoala. — Takie rzeczy trzeba widzieć, aby uwierzyć.
— A ja — rzekł Pejrol — nawet kiedy je widzę, nie wierzęc wcale.
— No, naprzykład! — zakrzyczano go. — Nie można przeczyć rzeczywistości!
Pejrol wstrząsnął tylko strapioną głową.
— Nic nie lekceważmy szepnął garbus, licząc i na współudział dony Kruz. — Gonzaga ze swym przeklętym służalcem jest tam, między przypatrującymi się nam. Trzeba ich oszukać. Gdy dotkniesz się mojej ręki, Auroro, trzeba zadrżeć silnie i rzucić dokoła zdziwionym wzrokiem. Tak.... dobrze!
— Ach, ja to grałam w “Zaczarowanej królewnie” w operze! — rzekła Nivella, wzruszając ramionami — i byłam bardziej zdziwiona, niż ta mała, nieprawdaż, Oriolu?
— Byłaś, jak zawsze zachwycającą — odpowiedział mały grubas. — Ale jakiegoż silnego uczucia doznało teraz to biedne dziecko, gdy dotknęło ręki garbusa!
— To dowodzi, że jest i żywa antypatya i władza szatańska — objaśnił Taranne.
— A teraz — szepnął garbus — odwróć się ku mnie całą postacią, wolniutko.
Potem wstał i zaczął wpatrywać się w Aurorę uporczywie.
— Wstań — rzekł, — jak automat. Dobrze. Patrz ciągle na mnie i opuść się bezwładnie w moje ramiona.
Aurora uczyniła jak mówił. Dona Kruz