Strona:PL Feval - Garbus.djvu/623

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zdołała przeszkodzić Lagarderowi przyjść na umówione spotkanie. Czy spadnie kominem? Czy wleci oknem? Czy wyskoczy z pod podłogi? Nie wiem. Ale o wskazanej godzinie, nie przedtem, ani potem, usiądzie przy stole, zobaczycie!
— Do kroćset! — zawołał Chaverny. — Dajcie mi go! Miałbym ochotę z nim się spróbować.
— Cicho! — rzekł szorstko Gonzaga. — Lubię walki karła z olbrzymem, ale tylko na kiermaszach. Otóż, moi panowie — dodał, zwracając się do reszty towarzystwa — pewność ta jest tak we mnie głęboka, że mimowoli już odczuwam drgnienia mej szpady.
Wyciągnął z pochwy błyszczącą, giętką stal i zgiął ją prawie we dwoje.
— Godzina się zbliża — dokończył, patrząc na zegar, — zróbcie tak, jak ja. Radzę wam przedewszystkiem liczyć na własne szpady!
Spojrzenia wszystkich poszły za wzrokiem Gonzagi i zatrzymały się na cyferblacie wspaniałego ściennego zegara, który mruczał z powagą, zamknięty w szafce z różanego drzewa. Mniejsza wskazówka zbliżała się do dziewiątki. Goście zaczęli przypasywać szpady, porozkładane tu i tam, na różnych meblach.
— Niech mi go dadzą na pojedynkę! — powtarzał Chaverny. — Mnie samemu!
— Gdzie idziesz? — zapytał Gonzaga Pejrola, który szedł ku galeryi.
— Zamknąć drzwi — odpowiedział przezorny służalec.