Strona:PL Feval - Garbus.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

narażeniem własnego życia. To zabawia gapiów. Ręko Boska! Najrozkoszniejszy rzeczy byłoby dla mnie przetrzepać dobrze tych durniów mieszczuchów! Co zaś do drugiego rzemiosła mojego chłopaka, to znacie je wszyscy dobrze. Wszędzie aż się roi od akrobatów. A ten mały gałgus, Lagarder, potrafił zrobić wszystko, co chciał, ze swojem ciałem: mógł się wydłużyć, to skurczyć; z nóg zrobić ręce, z rąk nogi i różne hece. Dotąd widzę go, Ręko Boska! jak małpował starego zakrystyana z kościoła St. Germain, który był garbusem z przodu i z tyłu.
Ano, więc, spodobał mi się okrutnie ten malec, z temi swojemi blond włosami i rumianą buzią. Wyrwałem go z rąk łobuziaków i powiedziałem mu: słuchaj, gałgasku, chcesz iść ze mną? A on mi odpowiedział tak: “Nie, bo ja się opiekuję matką Bernard.” A ta matka Bernard, to była stara, biedna żebraczka. Wynalazła sobie jakąś dziurę w ruinach zamku Lagarderów i tam mieszkała. Mały Lagarder codzień przynosił jej swoje zarobki;łupy nurka i zapłatę za sztuki akrobatyczne.
Zacząłem mu opisywać rozkosze w naszej akademii fechtunkowej. Zabłysły jego piękne oczy, ale odpowiadał z ciężkiem westchnieniem:
— Jak matka Bernard wyzdrowieje, to przyjdę do was.