Strona:PL Feval - Garbus.djvu/567

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szając lekko ramionami. — Nie może pytać się poczciwca o to, na co nie jest w stanie dać odpowiedzi. Mój towarzysz, Paspoal, zrobił wszystko, co mógł. A ty, Paspoalu, wiedz, że cię pochwalam. Jestem kontent z ciebie, skorupko moja; jakkolwiek nie mogę powiedzieć, że jesteś zupełnie na równi ze mną. No! No! To byłaby już przesada!
— Jakto? A tyś zrobił więcej od niego? — zapytał nieufnym tonem Gonzaga.
— Troszeńkę, ekscelencyo. Kiedy Kokardas zabiera się do szukania, ręko Boska! znajduje on coś innego, jak szmaty na dnie rzeki.
— No, słuchajmy. Opowiadaj, coś zrobił.
— Ano, przedewszystkiem, muszę się przyznać, że rozmawiałem z tamtymi dwoma hultajami tak, jak rozmawiam w tej chwili z waszą książęcą mością. Secundo, po drugie, widziałam ciało...
— Czy jesteś tego pewny? — zapytał z pośpiechem Gonzaga.
— Naprawdę? Mów, mów! — wołali inni.
Kokardas oparł pięść na biodrze.
— Nie bój się! Trzeba iść porządkiem — rzekł. — Mam zamiłowanie do mego fachu, a ci, co myślą, że pierwszy lepszy może się ze mną mierzyć, są waryatami. Można być dobrym i rzetelnym jak mój kuzynek, Paspoal, ale daleko mu jeszcze do mojego poziomu. Trzeba wyjątkowych sytuacyi i znajomości; instynkt, do licha? Dobre oko, węch, deilkatny słuch, pewny krok, silne ramię, mocne serce. Nie bój się! Wszystko to posiadamy! Roz-