Strona:PL Feval - Garbus.djvu/341

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czyż nie jest panem? — przerwała młoda dziewczyna.
— Co to, to nie mówię. Jest panem — odrzekł Janek. — Może wchodzić, wychodzić zamykać się z tą małpą. O, i nie krępuje się nami, nie! Ale sąsiedzi, panienko, nie szczędzą języków.
— Rozmawiasz zadużo z sąsiadami — rzekła Aurora.
— Ja! — zawołał chłopiec — Matko Boska, jak to można mówić! A więc jestem gadułą prawda? Dziękuję. Słuchaj babciu — zawołał, wtykając we drzwi swoją jasną kędzierzawą główkę — czy słyszysz? Jestem gadułą!
— Wiem to oddawna, wnusiu, — odrzekła poczciwa kobieta, — a przytem mały próżniak.
Berichon skrzyżował ręce na piersiach.
— Dobrze — zawołał. — Ot, co mi się podoba! A więc trzeba mnie powiesić, ponieważ mam wszystkie wady! Ja, co nigdy, przenigdy nie wymawiam do nikogo ani słowa. Przechodząc, słucham jak rozmawiają. Czy to grzech? A wiedzcież, że oni gadają! Ale żeby się mięszać do ich plotek, fe! Toż mam swoją godność! Chociaż — dorzucił zniżonym głosem — trudno jest czasem powstrzymać się od odpowiedzi, gdy tyle ludzi zadaje pytania.
— A czy tak cię pytają, Janku?
— Ciągle, panienko.
— I o co?
— O rzeczy bardzo kłopotliwe, panienko.
— Ale ostatecznie — rzekła z niecierpliwością Aurorą — o cóż takiego?