Strona:PL Feval - Garbus.djvu/312

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wającego ogniska spali Cyganie. Flora wzięła lampę i okryła ją połą swego płaszcza.
— Tam są chrześcijanie — rzekła wskazując mi namiot drugi.
To oni chcieli zamordować mojego Henryka, mojego biednego przyjaciela:
Poszłyśmy na północ obozu. Po drodze Flora kazała mi odwiązać trzy konie, które pasły się na łące. Cyganie nigdy nie używają mułów.
Po kilku krokach dostrzegłyśmy szczelinę w skale. Zapuściłyśmy się do niej. Trzy schodki wydrążone w granicie prowadziły do podziemia założonego kamieniem, które po pewnych wysiłkach zdołałyśmy usunąć. Poza kamieniem, przy świetle lampy, dojrzałam Henryka, napół rozebranego i pogrążonego w śnie. Leżał na mokrej ziemi z głową opartą o ludzki szkielet. Rzuciłam się ku niemu i otoczyłam go ramionami. Zawołałam go po imieniu. Napróżno:
Flora stała poza mną.
— Kochasz go bardzo Auroro? — rzekła, później pokochasz go jeszcze więcej.
— Obudź go! Obudź go! — zawołałam. — W imię Boga, obudź go!
Postawiła lampę na ziemi i ujęła obie ręce Henryka.
— Czary moje nic tu nie pomogą — odrzekła, — bo wypił napój szkockich Cyganów. Będzie spał dotąd, aż gorące żelazo nie dotknie mu dłoni.
— Gorąco żelazo! — powtórzyłam, nie rozumiejąc co mówi.