Strona:PL Feval - Garbus.djvu/297

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ścigano nas. Rzeka w tem miejscu płynęła szybko. Szukali oczami łódki, gdy Henryk nie zwalniając kroku i trzymając mnie ciągle na rękach rzucił się w nurty wody. Widzialni dobrze, że była to dla niego rzecz niełatwa. Jedną ręką trzymał mnie ponad głową, drugą, rozcinał fale wody. W kilka minut dosięgnęliśmy przeciwległego brzegu.
Nasi nieprzyjaciele naradziali się z drugiej strony rzeki.
— Będą szukać przewodnika — rzekł Henryk — nie jesteśmy jeszcze ocaleni.
Ogrzewał mnie piersią swoją, bo byłam zziębnięta i drżąca.
Na drugim brzegu słyszeliśmy tentent galopujących koni. Prześladowcy nasi szukali przewoźnika, żeby przebyć rzekę i pogonić za nami. Wiedzieli, że nie możemy długo przed nimi uciekać. Gdy odgłos ich koni zgubił się w oddali, Henryk wskoczył znowu do wody i przepłynął rzekę z powrotem.
— Jesteśmy już bezpieczni, dziecinko moja — rzekł mi, gdyśmy stanęli na ziemi. Teraz trzeba ciebie wysuszyć, a mnie obandażować.
— Wiedziałam ojczulku, że jesteś raniony! — zawołałam.
— Głupstwo! chodź!
Skierował się w stronę domu oberżysty, który nas zdradził. Gospodarz i jego żona siedzieli w jadalnej sali i śmiali się, rozmawiając. Henryk w jednej chwil skrępował ich i rzucił na ziemię.
— Milczcie — zawołał, bo oberżysta wraz z żoną, myśląc, że chce ich zabić, krzyczeli roz-