Strona:PL Feval - Garbus.djvu/293

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zupełna. Zdawało mi się, że leżałam sama w jakimś pokoiku, biedniejszym jeszcze niż nasz w Pampelunie. Był to pokój, jaki się zwykle spotyka na pierwszem piętrze hiszpańskiej oberży. Z dolnej sali dochodził tu szmer ludzkich głosów.
Leżałam na wielkim łóżku zasłanym podartym siennikiem. Światło księżyca wchodziło przez okno nieosłonione okiennicami. W jego blasku widziałam naprzeciwko łóżka liście dwóch wielkich dębów, które kołysał wietrzyk.
Zawołałam cicho na Henryka, nikt mi nie odpowiadał, ale dojrzałam jakiś cień poruszający się po ziemi i w chwilę potem Henryk stanął przy moim łóżku. Dał mi znak ręką, żebym milczała i szepnął jak mógł najciszej.
— Wpadli na nasze ślady. Są na dole.
— Kto? — zapytałam.
— Towarzysze tego, który leżał pod płaszczem.
Trupa! Czułam, że drżę od stóp do głowy i myślałam, że zemdleję. Henryk ścisnął mnie za rękę i szeptał dalej:
— Byli przed chwilą za drzwiami. Próbowali je otworzyć. Przytrzymałem drzwi ramieniem, jak sztabą. Nie odgadli, jaką przeszkodę napotkali, zeszli więc po narzędzia, żeby otworzyć drzwi. Za chwilę wrócą.
— Ale coś ty im zrobił Henryku, że prześladują cię tak zawzięcie.
— Wydarłem tym wilkom zdobycz, którą mieli już rozerwać! — odpowiedział.
Mnie? To mnie on wyrwał Zrozumiałam go dobrze. Ta myśl radowała i rozdzierała serce