Strona:PL Feval - Garbus.djvu/292

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tak, wszystko — odparł ze smutnym uśmiechem. — Na rogu tej ulicy jest jeden biedny stolarz, on będzie naszym spadkobiercą; mówiłem z nim o tem i jest z tego szczęśliwy. Tak idzie życie!
— Ale gdzie pójdziemy? — zapytałam jeszcze.
— Bóg to wie tylko, — odpowiedział uda* dając wesołość. — W drogę, maleńka, już czas!
Wyszliśmy.
A teraz nastąpi coś strasznego do opisania, matko droga. Pióro moje zatrzymało się na chwilę, ale nie chcę nic przed tobą ukrywać.
Gdyśmy zeszli ze schodów, ujrzałam leżący na środku ulicy, jakiś ciemny przedmiot. Henryk chciał mnie odciągnąć w inną stronę, ale mu się wyrwałam dzięki temu, że obładowany był naszymi tłomoczkami i pobiegłam do czarnej masy, która zwróciła moją uwagę. Henryk wydał lekki okrzyk i chciał mnie zatrzymać. Zawsze go słuchałam, ale teraz zapóźno było się cofnąć, dojrzałam już pod płaszczem kształty ludzkiego ciała i poznałam płaszcz tajemniczego wartownika, który cały dzień spacerował przed moim oknem. Uniosłam płaszcz.... był to rzeczywiście ten sam człowiek. Nie żył już i pławił się we krwi władnej. Padłam bez zmysłów w tył, jakbym sama otrzymała śmiertelny cios.
A więc tuż obok mnie rozegrać się musiała bitwa, bo przecież Henryk wyszedł ze szpadą! A więc raz jeszcze Henryk narażał dla mnie swe życie! Najpewniejszą byłam, że dla mnie.
Gdy się ocknęłam z omdlenia, była już noc