Strona:PL Feval - Garbus.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

drzwi otworzyły się szeroko i odźwierny weszli nie anonsując nikogo.
Wszyscy powstali. Tylko Gonzaga lub jego żona mogli wchodzić bez anonsowania.
Rzeczywiście na progu ukazała się księżna Gonzaga, jak zwykle ubrana żałobnie, ale tak dumna i piękna, że między zebranemi rozległ się szmer uwielbienia. Nie spodziewano się ujrzeć jej, a to do tego w takim blasku.
— Coście ekscelencyo opowiadali o niej? — spytał szeptem Mortemart kardynała.
— Na honor! — odparł kardynał. — Ukamienujcie mnie, bluźniłem. To jest poprostu cud!
Tymczasem księżna przemówiła głosem spokojnym i wyraźnym.
— Panowie, nie potrzeba żadnego pełnomocnictwa. Oto jestem.
Gonzaga spiesznie podążył naprzeciwko żony. Podał jej rękę z pełną szacunku galanteryą. Księżna przyjęła jego ramię, ale zauważono, że dotykając go, zadrżała i jej blade policzki powlekły się rumieńcem.
U stopni estrady znajdowała się cała “Familia”: Navail, Gironne, Moutobert, Oriol itd., wszyscy uszykowali się w dwa rzędy, aby przepuścić małżonków.
— Miłe małżeństwo! — szepnął Noce, gdy Gonzaga z żoną wchodzili na estradę.
— Pst! — uciszał Oriol. — Nie wiem, czy nasz pan jest kontent, czy zły z powodu ukazania się księżny?
Ale i sam Gonzaga nie wiedział, czy się tem cieszyć, czy martwić.