Strona:PL Feval - Garbus.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Mówcie, książę, prędko! — zawołała panna Kruz. — Widzicie, że jestem niecierpliwa! Mówcie prędko!
Gonzaga wpatrywał się w nią uważnie.
— Szukałem długo — myślał, — ale czy mogłem znaleźć lepiej? Podobna jest do niej, na honor, to nie jest iluzya!
— A więc — powtórzyła dziewczyna — mówcie!
— Usiądź drogie dziecko, — odrzekł Gonzaga.
— Czy wrócę znów do mego więzienia?
— Nie na długo.
— Ach — zawołała z żalem — wrócę tam! Dziś po raz pierwszy zobaczyłam trochę miasta i słońca. To piękne. Samotność wydaje się jeszcze smutniejszą.
— Nie jesteśmy tutaj w Madrycie — odparł książę — trzeba być ostrożnym.
— Ale dlaczego, dlaczego ostrożnym. Czy robię co złego, aby mnie tak chować?
— Nie, dono Kruz ale....
— Ach, poczekajcie książę — przerwała! mu namiętnie — muszę wszystko powiedzieć. Mam serce zbyt pełne. Nie potrzebujecie mi przypominać, wiem dobrze, że nie jesteśmy już w Madrycie, gdy byłam sierotą, opuszczoną to prawda, ale wolną, jak ptak.
Przerwała sobie i brwi jej lekko się ściągnęły.
— Czy wiecie, ekscelencyo — rzekła żeście obiecywali mi wiele rzeczy?
— Dotrzymam więcej, niż obiecywałem — odparł Gonzaga.