Strona:PL Felicyana przekład Pieśni Petrarki.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Błagałem Pana o tych skrzydeł dwoje,
Któremi w Niebios podwoje
Wolną zmaz ziemskich wznieść człek może duszę —
Lecz snadź niegodnym Łaski tej być muszę —
Bo choć się modlę, choć się w prochu korzę,
Widzę się zewsząd opuszczony srodze,
Jak ktoś, co z cudzej winy padł na drodze,
A o swej własnej sile wstać nie może!
Wiem: że dziś — jutro — o Boże!
W tobie pozyskam dróg mych przewodnika —
A jednak dreszcz mię przenika:
Aby tymczasem żądz mych obłęd luby
Nie zdołał marnie przywieść mię do zguby!

Z jednej mi strony szepcze duch bez ciała.
— Stój! Nie goń cienia! Wróć się z dróg rozpaczy!
Nędzny! czyż wzrok twój nie baczy:
Że czas ci drogi ulatuje marnie?
Raczej się cofnij w porę! Pomyśl raczej:
Czy warta życia żądza ta zuchwała,
Co, niżby szczęście ci dała,
Spokój wszelaki precz od ciebie garnie?
Gdyś nic nie zyskał dotąd nad męczarnie
Ten ognik błędny goniąc, toż ci prościej
Już nie iść dłużej tam, gdzie czyha zdrada —
Bo któż nadzieje swoje w tym pokłada,
Co sam spokoju nie zna ni stałości?
Ach! póki duch w tobie gości,
Nikt ci twej woli panem być nie broni —
Więc dziś ją w silnej zbierz dłoni —
Bowiem jest biada temu, komu zda się
Zaczynać wtedy, gdy już jest po czasie!

Wiem, jako wzrok twój olśnął, patrząc w zorzę
Błogiego blasku tej, co chcąc być szczerą,
Na dobrą sprawę, dopiero
Winnaby była przyjść po twoim zgonie!
Miłość, co szczęścia była ci przecherą.
Jej obraz w serce wryła ci w tej porze,
W której, nie łatwoby może