Strona:PL Faleński - Meandry (1904).djvu/068

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
140.

Patrzę — znajome jakieś lice...
On? nie on? Czy ja śnię, jak w baśni?
Jaś! a toż we mnie piorun trzaśnij!
Więc go w objęcia obces chwycę,
Stojąc na przejściu przez ulicę,
Lub na chodniku, gdzie najciaśniej.

Ażci dorożka skądś nadlata, —
To znów, przez kogoś, wbrew swej chęci,
Jesteśmy w ściek uliczny pchnięci.
Wtem, parasolka wichrowata
Czapkę mi strąca... Cóż u kata!
Czego ten motłoch wciąż się kręci?

Chodźmy pogadać na wystawie.
Czas już niemały tam nie byłem,
Lecz, w towarzystwie tak mi miłem,
Jakże wybornie się ubawię,
Słuchając twoich słów ciekawie,
I do obrazów stojąc tyłem.


141.

Tak mówi mądrość wschodnia pełna chwały:
— O! posłuchajcie wierni!
Strawionej ogniem cierni