Strona:PL Eurypidesa Tragedye Tom II.djvu/438

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Był siewcą, jakby przeczuł, że wroga istota
Powstała dla dni jego — toć miał paść z rąk syna!
Porzucił mnie, gdy pierś mnie nęciła matczyna.
Bym stał się pastwą zwierza! Ocalałem przecie!
[Bodajbyś, Kithajronie, przepadł na tym świecie!
Bodajbyś szczezł w przepaściach piekielnych, żem wtedy
Nie zginął!... Bóg jakowyś, dbając o me biedy,
Do króla Polybosa dał mnie w służbę.] Potem
Zabiłem nieszczęśliwiec, swego ojca, lotem
W małżeństwo-m pojął matkę rodzoną i synów
Spłodziłem z nią, dziś krwawe ofiary mych czynów.
Tej klątwy, która z ojca mojego Laiosa
I na nich oto spadła. Juści, na niebiosa!
Nie jestem tak z wszelkiego rozumu obrany,
Ażebym mógł przypuścić, że te straszne rany,
Które zadałem oczom tym moim, że wroga
Niedola moich dzieci nie jest dziełem Boga!...
Dość tego... Lecz coż będzie z nieszczęśliwcem, ze mną?
Któż będzie mi oświecał mą źrenicę ciemną?
Kto krokiem pokieruje? Ta zmarła? Tak, gdyby
Przy życiu pozostała! Kto? Ci dwaj bez chyby
Synowie! Owszem! Owszem! Ale już nie żyją!
Skąd brać mi pożywienie i z pomocą czyją?
Sam znajdę, krzepki jestem, ale gdzie? Kreonie,
Dlaczego zabijają mnie tak wręcz twe dłonie?
A iście zabijają, bo mnie z kraju pędzą.
Nie padnę do twych kolan, byłoby to nędzą,
Podłością! Choćby mi się wiodło jak najgorzej,
Honoru się nie zbędę, duch się nie ukorzy!

KREON.

I owszem, owszem, proszę, nie padaj do kolan!
Bo mieszkać nie pozwolę-c śród tych naszych polan!