Strona:PL Eugène Demolder - Kwiaciareczka.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Z tego ponsowego aksamitu robiłyśmy kostjum dla księżnej — objaśnia z niezwykłą powagą.
— A z białego atłasu ślubną suknię! Z różowej gazy dla dwóch pierwszych druchen.
Dzieci wpatrują się w Lucię, jak w tęczę, wszystko chcą widzieć, dotknąć się wszystkiego, — ostrożnie, z szacunkiem przysuwają różowe noski do połyskujących skrawków, co wyglądają niby zaklęte kwiaty i pachną tak ślicznie.
Czasem i ojciec przyłącza się do tego chóru. Delikatnie próbuje materji spracowanymi palcami. Różowa gaza zastanawia go dzisiaj najwięcej.
— To musi być niemocne i brudzi się z pewnością łatwo, aż dziw, jaki cienki »kamlot« — odzywa się, kiwając głową.
Lucia wybucha nagle głośnym śmiechem.
— Ale piękne jak mgła, nieprawdaż — odpowiada poetycznie.
Nigdy nie czuła się taka szczęśliwa. Ale też rzeczywistość przechodzi jej marzenia. Każdego ranka rozwiązuje złote chwasty białych, kartonowych pudeł i wydobywa szeleszczące, barwne materje, obłoki kolorowych, jedwabnych muślinów, zwoje jakichś miękkich tkanin, haftowanych w cudne, delikatne kwiaty, stosy falban, falbanek, drogie pióra, aksamity.
Robotnice ją lubią, bo niemasz drugiej, któraby usłużyła równie chętnie, niemasz takiej, co zręczniej poda pasemko jedwabiu, przytrzyma kokardę, podniesie agrafkę. I nikt lepiej od niej nie potrafi przycinać fiszbinu. Jest nieoceniona. Więc