wia się Helenka z błagalnym wyrazem w wystraszonych oczach.
Strojna panna marszczy brwi z widocznem niezadowoleniem.
— Pamiętaj, że zdarza ci się to po raz ostatni — mówi ostrym głosem. — Za następnym pójdziesz do kasy po pensyę.
— Nowa? — zwraca się do Luci, pytająco. — Twoje szczęście. Gdyby tu obecna była kierowniczka — mogłabyś wracać, skąd przyszłaś. Punktualność — albo — do widzenia.
Dwie grube łzy staczają się po śniadych policzkach dziewczynki.
— Zabieraj się do śpilek — odzywa się szeptem Helenka.
Podsuwa jej miseczkę, pełną skrawków i drobnych, błyszczących, punkcików. To śpilki porozrzucane uprzedniego dnia przez robotnice i dzisiaj zmiecione starannie. Trzeba je nagwałt oczyścić, przebrać.
Lucia ociera ręką wilgotne powieki.
— Płaczesz? — dziwi się najbliższa towarzyszka. — Nie bądźże głupia! Tutaj nie żałują głosu. Prędko się przyzwyczaisz.
Naraz dzwonek dźwięczy dwukrotnem szarpnięciem: wzywają »starszą« do salonu. Poprawia misterną fryzurę i śpiesznie znika za portjerą.
Po kilku dniach Lucia całą duszą pochłania upragnione piękno. Już parę razy przenosiła stosy puszystych koronek. Wieczorem wraca z całą kieszenią niepotrzebnych skrawków i rozkłada je przed ciekawemi oczyma siostrzyczek.
Strona:PL Eugène Demolder - Kwiaciareczka.djvu/18
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.