Strona:PL Ernest Thompson Seton - Opowiadania z życia zwierząt.pdf/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

trzeszczały i przez szpary w oknach.dostawał się do izby, podnosząc gwałtownie zasłonę z głowy barana.
Scotty rzucił na kolegę swego dzikie, straszne spojrzenie, nie przemówił ani słowa. Ale tamten pobladł śmiertelnie.
Nad ranem zaczął padać śnieg, i przybysz puścił się w drogę, bo w chacie Scottego nie był w stanie dłużej pozostać.
Przez cały dzień dął biały wiatr, a śnieg pokrywał wciąż ziemię i drzewa. Coraz wyżej i wyżej sięgał, wszystkie niższe wierzchołki pokryły się całkowicie, zaokrąglając się kopulasto, wszystkie dolinki zrównały się z otoczeniem. Cały dzień padały miękkie, białe płatki, nie rozwiewały się na wszystkie strony, lecz gromadziły się masami coraz więcej, coraz pulchniej i coraz ciężej, bez przerwy, bezustanku... A gdy noc nadeszła, dął Chinook jeszcze mocniej i jeszcze głośniej. Ze szczytu na szczyt przeskakiwał gwałtownemi skokami, niby nie podmuch powietrza, ale żywe stworzenie, tak jak pojmowali go Grecy lub Indjanie, duch, który pobudza do życia istoty, kocha je i ochrania. Jak potężny bóg przyszedł, jak anioł złości, z grzmiącym rogiem w ręku, ze straszliwą wieścią od morza zachodniego, z wojennem poselstwem, śpiewający tryumfującą pieśń:

Ojcem jestem, biały wicher!
Śniegi i szczyty gór są memi dziećmi,
Teraz wszystko ugina się pod władzą moją,
Musi mi służyć tej nocy, służyć posłusznie.