Raz jednak przyniósł jakiś nowy przedmiot nauki, który wywarł wielki efekt na małych liskach. Oto włócząc się nad brzegiem rzeki we mgle porannej, Domino ujrzał jakieś zwierzątko. Najpierw w płytkiej wodzie, a potem w nadbrzeżnem błocie, gdzie siedząc roztwierało zręcznie muszle i wyjadało z niej małże. Ostre jego, żółte zęby ślizgały się po muszli z wielkim zapałem i hałasem. Był to piżmoszczur. Zajęty tak swą robotą, nie słyszał nawet zbliżającego się cicho lisa, dopóki ten nie schwycił go za kark. Napróżno usiłował wydostać się z mocnych szczęk lisa, napróżno piszczał, kopał łapkami i wyszczerzał swe dłutowate ząbki. Lis trzymał go mocno i pomimo wszystko zaniósł go żywego do nory.
Zwykłem swem „chur—chur—chur” zawezwał swą rodzinę i gdy wszystkie lisiątka wytoczyły się na ziemię, puścił swą zdobycz. Liski skoczyły na piżmoszczura jeden po drugim, ale nie schwyciły go, bo ten stanął odważnie do boju. Rzucał się i zaczepiał zębami lisięta, a te skakały wokoło niego, jak psy wokoło niedźwiedzia. To jedno, to drugie posuwało się naprzód, szczekając, aż wreszcie wysunął się jeden lisek i pomimo, że piżmoszczur dotknął go zębami nie uciekł lecz wziął się do walki. Nie był on większy od piżmoszczura, ani też większy od swych braci, ale poczuł w sobie jakiś dziwny przypływ siły. Dwaj mali przeciwnicy zetknęli się, a inne lisiątka stanęły wokoło. Zaczął się pojedynek. Lisek instynktownie szukał u przeciwnika t. zw.
Strona:PL Ernest Thompson Seton - Opowiadania z życia zwierząt.pdf/140
Ta strona została przepisana.