Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Derszlak!
Nazwisko to wszyscy trzej wymówili zdławionemi głosami. Przybyły, nie czekając zaproszenia, przysunął sobie krzesło i usiadł. Trudno mu było widocznie utrzymać się na nogach; mówił głosem ochrypłym i rwącym się od przyśpieszonego oddechu.
— Nie spodziewaliście się widziéć już mnie kiedykolwiek. A jednak ludzie zewsząd wracają czasem. Ja was poznałem odrazu... Tak bo zawsze i wyobrażałem was sobie... Ludzie porządni, spokojni... siedzą sobie w ciepłym pokoju, przy stoliku, jedzą, piją, gawędzą... grzecznie, błogo, po mieszczańsku... a! przepraszam! godność czyję obraziłem może? Mieszczanie to niższa klasa, a jeden z was tu przecie obywatelem jest, drugi bohaterem...
— Czy dawno jesteś w X? — przerwał Ławicz.
Derszlak niezaraz odpowiedział. Zakaszlał się.
— A dni już ze trzy, jak przyjechałem do téj waszéj nory. Wyobraźcie sobie, żem od lat kilku nic a nic nie wiedział, co się z Anulką dzieje. Pisałem, a pisałem, i do niéj, i do Kwiry... żeby choć słówko odpowiedzi! Myślałem, że listy nie dochodzą i, jak tylko już mogłem, zaraz wybrałem się tutaj... Myślałem, że nim będzie ze mną po wszystkiém, pożegnam się z nią jeszcze; aż tu... ona dawno już sama pożegnała się ze wszystkiém. Biedna moja!..
Nie dokończył, zamyślił się, a na schorowanéj twarzy jego i w głęboko zapadłych oczach odmalo-