Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

spojrzeń odgadł, że siebie i otoczenie swe dowcipnie zapewne bawiła opowiadaniem o jego ogromnych rękawiczkach i grubéj chustce do nosa, o tém, że nie ma on wcale wcale znajomych i nigdzie nie bywa, że kłaniać się, ani tańczyć, ani rozmawiać nie umié. Po prostu wyśmiewała go. Domyślał się tego, odgadywał każdy prawie jéj wyraz i patrzał na nią i na tych, którzy jéj wtórowali, z obojętnością zupełną. Zmieszanie jego, zarówno jak zachwycenie — minęło. Można-by rzec, że, raz uczuwszy się obcym zupełnie wszystkiemu, co go otaczało, spoglądać zaczął na otoczenie to z punktu nie uczuć swych, ale myśli. Widocznie spoglądał on na nie z góry, sądził je, do pojęć swych o życiu przymierzał. W wyrazie twarzy jego nie było ani upokorzenia, ani urazy, ani żalu. Malowało się na niéj tylko zamyślenie i trochę ironii.
Po krótkim odpoczynku tańczono walca. Ławicz, aby nie zawadzać tańczącym, usunął się do mniejszego salonu, stanął u jednego ze stolików, przy których grano w karty, i przypatrywać się zaczął obrazkom, rzucanym na zielone sukno. Kaplicki stanął na progu i szukał go oczyma. Znalazłszy, poskoczył i dotknął jego ramienia.
— Może-byś chciał w karty zagrać? Można-by jeszcze partyą jednę ułożyć.
Ławicz zaśmiał się głośno. O żadnéj grze kartowéj najlżejszego nie posiadał wyobrażenia. Narzeczony panny Aliny zanadto był zajęty tańcem i za-