Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przez długi szereg dni i lat, zapisuje na obliczu człowieka historyą jego życia. Pomimo łagodnego zarysu ust i skromności postawy, to zmęczenie jego czoła i nieruchomość śród powszechnego ruchu, nadawały mu piętno surowości i zamkniętego w sobie smutku. Patrzał na tańczących i myślał. Myślał zapewne o tém, jak obcym był dla niego świat ten wesołości i swobody. Czy był on dla niego ponętnym? Zapewne, gdy blaski i odgłosy jego dolatywały go z dala...
Mazur miał się ku końcowi. Uczuł, że ktoś go potrącił w ramię. Był to lokaj, wnoszący do salonu tacę ze szklankami, pełnemi limoniady i wody z sokiem. Ominął go, śpiesząc ku młodziutkiemu blondynowi, który, umieściwszy na krześle pannę Jadwigę, płonącą twarz swą wachlarzem jéj ochładzał. Ławicz uśmiechnął się znowu. Teraz salon uciszył się nieco, muzyka umilkła, w szmery rozmów, podobnych do do brzęczenia pszczół, mieszały się fałszywe tony strojonych skrzypiec.
Dokoła panny Jadwigi utworzyła się grupa młodych dziewcząt i młodych mężczyzn. Ona królowała w niéj, bawiąc ją opowiadaniem bardzo widać zabawném, bo wszystkich rozśmieszającém. Ławicz nie spuszczał oczu z dziewczęcéj twarzy téj, która mu przez cały ubiegły dzień, jak zaklęta, przed oczyma stała, dla któréj był tutaj, która dwie godziny temu olśniła go tak, że o mało na środku salonu nie upadł. Teraz z giestów jéj, minek, ruchu ust i przelotnych