Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bie, ale porządnych chłopców. Nie chciała; powiedziała, że ani ona, ani jéj kuzynki z byle kim tańczyć nie będą. Ja tego nie lubię, u mnie człowiek byle uczciwym i porządnym był... Wziąłem to może z téj mieszczaniny, która u nas w szkole panowała... Pamiętasz np. Derszlaka? syn cieśli, a jaki był sympatyczny! Posprzeczaliśmy się i poszedłem. Nic to! jutro pójdę, przeproszę, ale na swojém postawić muszę...
Ławicz wydawał się znowu bardzo zdziwionym.
— Ależ, mój drogi, — zawołał, — czyż są jeszcze na świecie ludzie, którzy-by tak myśleli, jak twoja narzeczona!
Z kolei Kaplicki ze zdziwieniem na niego popatrzał.
— Ależ naiwny jesteś! — wzruszając ramionami, odrzekł. — Połowa świata, mój drogi, jeszcze tak myśli. Ale, prawda; alboż ty, Salomonie, w książkach wiecznie zagrzebany, świat znać możesz! A propos, — śmiejąc się znowu i zrywając się z krzesła, zawołał: — Wiész? w domu mojéj narzeczonéj wiele mówią o tobie, i niezmiernie ciekawi są ciebie poznać...
— Ale zkąd-że...
— Ot, głupstwo! wiész? baby zawsze ciekawe, a zaciekawiła je żona stróża, jakaś Rębkowa, która dziwne dziwy im o tobie opowiada: że po całych nocach nie sypiasz i nad książkami siedzisz, że sam