Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

książki piszesz, że sam do siebie gadasz, że, nakoniec, jak ona myśli, jesteś sobie trochę...
Tu ręką wskazał na czoło.
— Waryatem, — uśmiechając się, dokończył Ławicz.
— Ale — z lekkiém zmieszaniem tłómaczył się Kaplicki, — te panie nie wierzą w to... tylko kancelista, czytający i piszący książki, w głowie im pomieścić się nie może... przytém, jedna z nich widziała cię kilka razy na wschodach, i dowodzi, że jesteś przystojny i masz oczy marzyciela... Ja to tam tego obojętnie słuchałem, bo ani przypuszczałem, że to wszystko o tobie... Te panie nie zapytały Rębkowéj o nazwisko twoje, a może i nie zapamiętały go... ale nadzwyczajnie, nadzwyczajnie chcą ciebie poznać... nawet panna Alina...
Ławicz całego opowiadania tego słuchał dość obojętnie. Parę razy jednak zarumienił się trochę.
— Ani przypuszczałem, — szepnął, — abym mógł być przedmiotem...
— Rozmów i ciekawości ładnych pań! widzisz! a gdybyś wiedział, jaka to śliczniutka panienka nazwała cię przystojnym, i mówiła, że masz oczy marzyciela...
Ławicz zarumienił się znowu.
— Zdaje mi się, — szepnął, — przypominam sobie, że istotnie od czasu pewnego spotykam często na wschodach jakąś młodą panienkę...