ły się i umilkły, a natomiast wyróżniać się poczęły z gwaru pojedyńcze, z brzemieniem zapału wymawiane wyrazy: écarté! stukałka![1] bank, parol, mazo i t. p.
W zupełnéj już prawie ciszy, zalegającéj miasto, rozległo się na kościelnéj wieży jedno basowe, przeciągłe uderzenie zégara. Wkrótce potém, w głębi wielkiego dziedzińca, którego ciemność blado oświecały śniegi, leżące na dachach, i dwie u bramy palące się latarnie, za trzema oknami oficyny, stuknęły wyskakujące z butelek korki szampana, i tym niby pistoletowym wystrzałom zawtórował donośny, dźwięczny, choć nieco fałszywy, głos kobiecy, śpiewający na zabój zwrotkę bardzo wesołéj pieśni.
W téj saméj chwili, prędko i ze stukiem otworzyły się drzwi oficyny, a przez nie wybiegli na dziedziniec dwaj mężczyzni, z których jeden bardzo lekko ubranym być musiał, bo wnet drżéć zaczął od zimna, drugi miał na sobie zgrabny i dostatni paltot futrzany. Ten drugi, dobiegłszy do połowy dziedzińca, zawołał:
— Dziękuję! Już mię Władek nie złapie nigdy na swoje wieczorki! paskudztwo i nic więcéj!
— Jak oni żyć tak mogą? — zadziwił się piérwszy.
— Zachciałeś? jakbym ja im ze trzech Lejzorków
- ↑ Nazwa jednéj z gier kartowych.