Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/050

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przebiegło bolesne drgnięcie. Zegrzda przez cały kwadrans przedstawiał mu dobre strony podanéj przez siebie propozycyi. W mowie jego mieszały się poważne rozwagi, serdeczne słowa współczucia i wesołe opowiadania o życiu wojskowem.
— Odkarmię cię — dokończył — ustroję, zaproteguję... examin zdasz i... kepi włożysz!...
Przy ostatnich wyrazach wziął ze stołka czapeczkę swą, i srebrném jéj oszyciem pod światłem lampy błyskał. Bawiła go ona i cieszyła widocznie.
Ławicz długo nie odpowiadał, aż, podnosząc powieki, z uśmiechem, któremu bladość warg i wklęsłość policzków nadawały wyraz słodyczy i cierpienia, nieśmiało trochę szepnął:
— Widzisz bo, Władku, dziś właśnie z rana czytałem mowę, którą Musonius Rufus miał do wojsk rzymskich, o zgubności wojen i zepsuciu, panującém najczęściéj w zawodzie żołnierskim.
Zegrzda znowu parsknął śmiechem.
— A niech-że cię nie znam! — zawołał — któż to był taki ten Musonius Rufus?
— Jakto, nie wiész? filozof z czasów Wespazyana...
— Puść go, mój kochany, na paszę i z nim razem samę panią filozofią.. — wstając i kładąc na głowę swe ładne kepi, zaśmiał się Zegrzda. — Ot, chodź do mnie na nasz koleżeński wieczorek. Będę dziś miał u siebie kilku junkrów i dwóch oficerów. Nie wiem dlacze-